Jednak mialem racje - chodzilo o R. Zona przyznala, ze poznala kogos. Ciezko jej bylo to wykrztusic. Wiec jednak slusznie podejrzewalem, ze za granica ich znajomosc sie rozwinela...
Pytala, czy mam plany na sylwestra. Ja - ze nie. Bo ona chcialaby wyjsc.... Ok, pozostane z synem w domu.
Przy takim obrocie sprawy zastanowilo mnie jedno. Po jaka cholere pytala 2 dni temu, czy widze szanse na uratowanie zwiazku? Zadalem jej to pytanie. Stwierdzila, ze wlasciwie nie liczyla na inna odpowiedz. Widziala po moim zachowaniu podczas wizyty u niej za granica oraz juz po powrocie, ze nie zmienilo sie moje nastawienie do niej. Swoja droga, niezli z nich aktorzy (R tez tam byl).
Czyli wyglada na to, ze uprzedzila rozwoj wypadkow. W sumie moze i dobrze. Od czasu, gdy przestalem ja kochac, chcialem, zeby znalazla sobie kogos, zeby nie byla sama (tak bylo glownie wtedy, gdy bylem z kims, dla kogo chcialem odejsc). Teraz troche role sie odwrocily - ona ma kogos, a ja jestem wlasciwie sam...
Role odwrocily sie tez na innej plaszczyznie - naszych wzajemnych stosunkow. Mowila, ze darzy mnie szacunkiem, ze nie chce, zebysmy weszli na wojenna sciezke, zebysmy mogli sie dogadywac. Troche to trudne dla mnie w tej sytuacji. Inaczej by bylo, gdybym z kims byl. Ale nic to, staram sie trzymac, aczkolwiek nie jest latwo.
No i nadal nie wiadomo, co bedzie z synem... Jak patrze na niego, na jego beztroske, plakac mi sie chce. Czuje sie potwornie winny. Nie wiem, czy to poczucie winy mnie nie zabije ktoregos dnia...
Mam kolejne przeczucie - ze zona bedzie chciala wyjechac ponownie z R za granice, zostawiwszy mi syna. Powiem szczerze, ze nigdy sie nie liczylem z takim obrotem sprawy. Wydawalo mi sie, ze cokolwiek mialoby sie stac, syn pozostanie z zona. Bylem z nim sam ostatnie 3 miesiace. Szczerze mowiac, kiepsko sobie radzilem. Nie widze tego na dluzsza mete...
Zaczal sie najgorszy w moim zyciu czas....